czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 25.



„Uciekanie od problemów to wyścig, którego nie wygrasz..”

~*~

‘Nie, nie, nie. Tylko nie to’- te słowa powtarzałam, gdy zauważyłam, że Malfoy idzie w moją stronę. W idealnie skrojonym garniturze,  idealnie ułożonymi włosami, z wyrazem twarzy niczym u zawodowego pokerzysty. Myśli tłukły mi się po głowie,  serce waliło tak, że przez chwilę poczułam irracjonalny lęk, że On zaraz je usłyszy. Kilka jego szybszych kroków i chwilę później stał już naprzeciw mnie. Nie potrafiłam się powstrzymać i spojrzałam w te jego przeklęte, ale piękne oczy. To był mój kolejny błąd.
Draco Malfoy był niezaprzeczalnie okrutnym człowiekiem, nie zwracającym uwagi na innych ludzi. Ale mimo to, nadal pozostawała człowiekiem.
-Witaj- to pierwsze słowo, które po tak długim czasie skierował w moją stronę. Nie potrafiłam mu odpowiedzieć, nie panowałam nad swoim ciałem.
-Może się przejdziemy?- spytał, co sprawiło, że się ocknęłam z tego dziwnego transu- Nie zajmę Ci dużo czasu, obiecuję.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć, więc skinęłam głową i ruszyłam w stronę głównego wyjścia z kościoła.
Obiecuję. Jedno słowo, ale jakże ważne. Draco złożył już tyle obietnic, ale czy którejś z nich dotrzymał?
Obiecywał, że nigdy mnie nie zostawi.
Obiecywał, że będzie przy mnie.
Obiecywał, że będziemy szczęśliwi- razem.
Nie wiem, co jest gorsze. Jego obietnice, z których żadnej nie dotrzymał, czy to, że w ogóle mu w nie uwierzyłam.
Ale już tego nie zmienię. Zbliżyłam się do wroga. Zaufałam mu. Pokochałam. Jednak cena, którą za nią zapłaciłam wydaje mi się za wysoka.
Kiedyś miałam szczęśliwą rodzinę, przyjaciół, których bardzo kochałam, miałam do kogo zwrócić się z problemem i miałam z kim świętować swój sukces.
Przez niego straciłam to wszystko. A najgorsze jest to, że sama do tego doprowadziłam, że on do niczego mnie nie zmuszał.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz, Draco zaprowadził mnie na tyły kościoła, gdzie drzewa tworzyły przyjemny cień, a lekki wiatr targał moją misternie układaną fryzurę.
-Dawno się nie widzieliśmy- powiedział lekko.
Zwyczajnie. Jakby nic się między nami nie wydarzyło. Zabolało, i to mocno.
-Tak wyszło- powiedziałam i ułożyłam usta w coś, co w zamyśle miało być uśmiechem, ale chyba nie bardzo mi to wyszło.
Draco zaczął coś mówić, jednak jego słowa zagłuszył gong dzwonu kościelnego.
-Mógłbyś powtórzyć?- spytałam cicho, bo na nic więcej nie było mnie w tamtej chwili stać.
-Chciałbym Cię prosić, byś była na tym weselu moją osobą towarzyszącą, jak to mówią mugole.


Odsunęłam głowę od samolotowego okna, przerywając tym samym napływające wciąż do mojej głowy wspomnienia. Za oknem robiło się coraz ciemniej, a mój lot miał trwać jeszcze około dwóch godzin. Nie chciałam, by niechciane myśli po raz kolejny napełniły mi głowę, więc wyciągnęłam z bagażu podręcznego książkę „Romeo i Julia” i zatopiłam się w innym świecie.


Siedziałem w niewygodnym fotelu, w samolocie, zły na siebie, na mugoli, na świat. Jednym słowem, na wszystko. Na pięknej wyspie, gdzie miałem wypocząć spędziłem jedynie jeden dzień, po którym to dowiedziałem się, że do mojego domu było włamanie. Niestety, nie takie zwykłe, mugolskie, na tle rabunkowym. Blais stwierdził, że nic nie zginęło, ale coś zostawiono. List, adresowany do mnie. Sprawą zajęli się aurorzy, jednak nie mogłem już zostać w moim raju, musiałem wrócić. Mój urlop poszedł się kochać. A miało być tak pięknie..
Tymczasem musiałem siedzieć zamknięty w tym samolocie, niczym w pudełku, jeszcze około dwóch godzin. Gdy wyjrzałem przez okno widziałem jedynie bezkres nieba. Uwielbiałem latać; czułem się wtedy wolny- byłem jakby ponad światem, ponad innymi. Lubiłem to uczucie. Czułem się wtedy taki inny, może nawet ważny? Takie same uczucia towarzyszyły mi podczas przebywania z Granger, dlatego bardzo lubiłem spędzać z nią czas.
Dlatego wtedy, na weselu Blais’a spytałem, czy będzie chciała mi towarzyszyć. Była bardzo zaskoczona, pewnie nie spodziewała się tego. Ale mimo to się zgodziła. Zgodziła się wejść ze mną pod rękę do kościoła. Zgodziła się przetańczyć ze mną prawie całą noc. Zgodziła się, bym pocałował ją nad ranem, niedaleko małego jeziora. Zgodziła się na to wszystko, a później zniknęła bez słowa. Uciekła. Zostawiła mnie. Po raz kolejny zostałem sam.
Nie byłem już w stanie siedzieć na miejscu, gdzie wciąż napływały do mnie wspomnienia z tamtej nocy,  więc odpiąłem pas i ignorując stewardessa’ę, która pytała czy wszystko w porządku, ruszyłem w stronę toalet.


Chyba wariowałam. Tak, to pewnie to. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć faktu, dlaczego serce tak strasznie mi przyspieszyło, gdy przejściem koło mojego miejsca przeszedł szybko jakiś blond- włosy mężczyzna. Mężczyzna, którego zapach jeszcze chwilę po jego przejściu utrzymywał się w powietrzu. Mężczyzna, który przyciągał wzrok kobiet znajdujących się w samolocie. Mężczyzna, który pachniał i wyglądał tak, ja ten, od którego wciąż uciekam.

Rozdział 24.


Wędrowałam po plaży, który wyglądał pięknie podczas zachodu słońca. Lubiłam te momenty, kiedy w uszach miałam mugolskie słuchawki i mogłam zanurzyć się w moim świecie, w którymi nie istniały problemy, a życie było piękne. Skręciłam w wąską, wydeptaną przez ludzi ścieżkę, która prowadziła nad skarpę, z której rozciągał się piękny widok na morze. Był to mój ostatni dzień na tej cudownej wyspie nad Morzem Czarnym, ostatni dzień, w którym nie musiałam martwić się o moich pacjentów, siebie, o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Nikt nie widział, gdzie jestem, a moi szefowie potrafili powiedzieć jedynie, że wzięłam urlop na czas nieokreślony.
Uciekłam. Przed czym? Przed przeszłością. Przed wspomnieniami. Przed Nim.
Mogłam się spodziewać, że spotkam go na weselu Blaisa, przecież byli przyjaciółmi. Ale się nie spodziewałam. A On tam był.


Gdy skończyłem pakować ostatnią walizkę na wyjazd, usiadłem na czarnej kanapie, a w mojej ręce, dzięki magii, pojawiła się szklanka whisky. Już jutro wyruszałem na kilkudniowy urlop, który miał sprawić, że odpocznę od pracy, oraz zregeneruję siły. Była to też moja forma ucieczki. Ucieczki od życia, od napływających wciąż do mojej głowy wspomnień.
Znalazłem się w potrzasku. Był to jeden z tych momentów, gdy człowiek nienawidzi samego siebie. Gdy każde spojrzenie w lustro staje się katorgą.
Wciąż nie potrafię się pozbierać.
Myślałem, że jestem taki jak kiedyś…
Myślałem, że nikt i nic mnie nie złamie…
Myślałem, że mogę mieć wszystko…
Myślałem, że jestem silny…
Myślałem, że już nic dla mnie nie znaczysz…


Ludzie mówią, że za naiwność się płaci. Wiem już, że ja za nią zapłaciłam, choć czasem wydaje mi się, że ta cena była za wysoka. Stojąc tutaj, na tej skarpie, uświadamiam sobie, jak małą część całego wszechświata stanowi człowiek.
Jestem tu, ale jakby mnie nie było…
Jestem tu, ale nikogo to nie obchodzi…
Jestem tu, ale wystarczy jeden krok wprzód, bym znikła na zawsze.


Skąd mogłem wiedzieć, że Ona tam będzie? Cóż, powinienem się domyślić, ale tego nie zrobiłem. A Ona tam była. Gdy zobaczyłem ją w kościele, jak kroczyła w stronę zachrystii, by zapiąć wszystko na ostatni guzik, ubrana w turkusową suknię i buty na niebotycznie wysokich obcasach, wprost nie mogłem oderwać od niej oczu. Nie widziałem jej tyle czasu, a mimo to, ona wciąż budziła we mnie te same uczucia. To było coś,  nad czym nie miałem zupełnie kontroli. I myślę, że chyba nie chciałem tego kontrolować.


Nie sądziłam, że tak niewiele wystarczy, bym straciła kontrolę nad własnym ciałem. Szłam wtedy główną nawą kościoła, by porozmawiać z księdzem, w myślach robiąc sobie listę, rzeczy które muszę jeszcze sprawdzić. Podniosłam głowę, gdyż miałam usilne wrażenie, że ktoś się we mnie wpatruje. I to był mój pierwszy błąd tego wieczoru. Pierwszy, ale niestety nie ostatni.

Rozdział 23.



Nie wiem, ile już tkwię w tym życiu- nie życiu. Prawdę mówiąc nie obchodzi mnie to. Powrócił dawny Draco Malfoy. Chyba ten prawdziwy. Nie wiem. Nic już nie wiem. Nie wiem nawet tego, kim jestem.


Tak mało wiem o sobie, a chciałbym wiedzieć więcej.



Kiedyś byłem zawsze taki sam. Zimny, bezwzględny, dzielący ludzi ze względu na krew, status społeczny, majątek… Czułem się lepszy od innych. Miałem czystą krew, moja rodzina stała wysoko, była szanowana, skrytka w Banku Gringotta zawsze była pełna. Kiedyś byłem z tego dumny. Śmiesznie dumny z rzeczy, które są bez znaczenia. Jednak kiedyś naprawdę w to wierzyłem. A może miałem nadzieję, że to prawda? Teraz to już nie ma znaczenia. Tak samo,  jak moje nędzne życie. Dlaczego jestem taki, jak wcześniej? Kolejna rzecz, której nie wiem. Może dlatego, że tak jest łatwiej. Bezpieczniej. I zdecydowanie bardziej pusto. W pracy, otaczam się mnóstwem ludzi, natomiast w domu towarzyszy mi jedynie alkohol.




Nalewam drugą szklankę, żeby nie była pusta, jak pokój, moje serce i słowa w Twoich ustach.


Moja żona, cóż, teraz już była żona, odeszła jakieś dwa miesiące po naszym ślubie. Nie powiem, że jakoś szczególnie się tym przejąłem. Nic dla nie znaczyła. Nie była Hermioną. Dopiero po tym, gdy Granger odeszła poczułem, jak bardzo ważna dla mnie była, i ile dla mnie znaczyła. Wkroczyła do mojego życia szybko, niespodziewanie. Tak samo z niego odeszła.
Nigdy nie sądziłem, że będę w stanie aż tak się do kogoś przywiązać. Bez niej jestem nikim.
Ale czy kiedykolwiek byłem kimś?


Nie wiem, czy umiem tu mówić o uczuciach, na pewno rozumiem, jak łatwo można upaść.


Zawsze myślałam, że sam fakt bycia Malfoyem automatycznie sprawi, że wszystkie moje problemy, jeśli już się pojawią, rozwiążę bez najmniejszego wysiłku. Z drugiej strony, czy Ona była problemem? Nie, chyba nawet tak nie myślę. Problemem są uczucia, które nieświadomie we mnie obudziła.
Wydaje mi się, że odchodząc, zabrała je ze sobą. Nie mam nic przeciwko temu, że je sobie wzięła; i tak cały byłem jej. Mam jej za złe to, że odeszła. Chciałem, by została. By była częścią mojego życia. By była moja. Żeby po prostu była.


Mieliśmy słodkie chwile, słony pot, dziś mamy kwaśne miny, gorzkie żale.


Kilka tygodni temu dostałem nietypową wiadomość. Blais się żeni. Mój kumpel, Blais będzie mężem. Tydzień po otrzymaniu tej wiadomości odwiedził mnie, razem ze swoją przyszłą żoną. Muszę przyznać, że ma dobru gust. Głupia też nie jest, ale nie wiem, czy wytrzymają ze sobą pół roku, a co dopiero całe życie. Ale to ich sprawa. Chcieli, żebym został świadkiem na tym ślubie.
Cholera, on jest jeszcze bardziej uparty niż ja. Nie wiem, jak to zrobili, ale zgodziłem się.
Rozmawialiśmy długo, co było dla mnie szokiem, bo ostatnimi czasy takie rozmowy przeprowadzałem jedynie z moimi klientami.
Podczas tej rozmowy chciałem się dowiedzieć, co u Hermiony. Chciałem, a jednocześnie nie chciałem o nią pytać. Bo co by było, gdybym się dowiedział, że ułożyła sobie życie z jakimś mężczyzną? A co, jeśli ona mnie już nie pamięta? Tego nie chciałem wiedzieć. Gdy wyszli, upewniwszy się uprzednio, że na pewno zjawię się na ich ślubie, ja jeszcze długo biłem się z myślami.


Nie wiem, czy słuchasz, jak mocno bije serce, kiedy proste słowa stają się najtrudniejsze.


Moja siostra spytała się mnie ostatnio, czego tak naprawdę oczekuję od Hermiony. Chciała też wiedzieć, co bym jej powiedział, gdybyśmy się spotkali. Uważam, że nie ma co gdybać; ona nie chce mnie znać, nie spotkamy się.
Eliza uważa, że powinienem się nad tym zastanowić, bo prędzej czy później się spotkamy; choćby przez wspólnych znajomych. Ja tak nie uważam. Poza tym, gdybyśmy już ze sobą rozmawiali, to nie sądzę, żeby uwierzyła w to, że jej potrzebuję. Ale, ale, to już gdybanie, a ja muszę skupić się na ważnych sprawach w tym momencie, a nie na tych, które się pewnie nie wydarzą.
Ważna jest teraz moja klientka, która zdecydowała się skorzystać z moim usług, gdyż usłyszała, że jestem jednym z najlepszych wśród młodych prawników. Kobieta ta zdecydowała się odejść od męża, szanowanego lekarza, który się nad nią znęcał. Mam, reprezentując ją przed sądem, zabrać mu, jak największą część majątku. Lubię takie sprawy. Jutro jadę do Munga, by spróbować dowiedzieć się, jakie relacje łączyły go ze współpracownicami i czy nie były one zbyt bliskie.
Drugą ważną sprawą jest Zabini, a dokładniej ten jego ślub.  Muszę zastanowić się nad jakimś dobrym prezentem dla nich. Poza tym, jakby mało było tego wszystkiego, to jako świadek zostałem wytypowany do zorganizowania Blaisowi wieczoru kawalerskiego. Mugolskiego wieczoru kawalerskiego. Oprócz tego mam zjawić się u nich za kila dni, by Anne, przyszła pani Zabini, mogła „dopasować mnie do jej świadka”, jak się wyraziła. Mam nadzieję, że będzie ładna, i że da się z nią normalnie porozmawiać. Jej świadek, nie Ann.
Uśmiech sam wypłynął mi na twarz, bo nagle, ni stąd, ni zowąd przypomniały mi się moje kłótnie z Granger. Te o wszystko i te o nic. Oddałbym wiele, byśmy mogli znów porozmawiać. Nawet gdyby to miałaby byś kłótnia, jakich wiele było między nami.

Chcę Ci dać trochę więcej od reszty, ale muszę grać i gnać.

Pamiętam, że kiedyś obiecywałem, że jej nie zostawię. Obiecywałem, że będę przy niej. Obiecywałem, że zawsze będziemy szczęśliwi- razem. Pamiętam też, jak mówiłem, że Malfoy zawsze dotrzymuje słowa. Złożyłem jej tyle obietnic, a żadnej nie dotrzymałem. Czy więc moje słowo było jeszcze coś warte?


Proste słowa, obietnice bez znaczenia…


Chciałbym choć jeszcze raz ją zobaczyć. Dotknąć. Przytulić. Pocałować.
Chciałbym usłyszeć „zamknij się Malfoy”. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to wszystko MOJA wina. Ja to wszystko zepsułem. Tak bardzo chciałbym to naprawić. Chciałbym wiedzieć, czy mam jeszcze jakieś szanse u niej.
Chociaż właściwie jestem Malfoyem. A to wszystko zmienia. Bo Draco Malfoy zawsze dostaje to, co chce dostać.
Czyż nie?


I nieważne, że oddałbym tyle, by Cię dotknąć, na końcu i na początku jest samotność.

Rozdział 22.



Byłam głupia. Przez ostatni rok łudziłam się, że on się zmieni. Myślałam, że się zmienił, że coś dla niego znaczę. Wierzyłam. Ślepo ufałam


Uczucia biorą górę, a człowiek jest bezsilny.


Dopiero teraz dostrzegam, że tacy jak on się nie zmieniają. To, jaki był jest w nim głęboko zakorzenione, i choćby nie wiem jak się starał, na zawsze w nim zostanie.
Przeszłość wciąż w nim żyje. Przeszłość, która nigdy nie powinna mieć ze mną nic wspólnego. A jednak ma, i to sporo. Jego przeszłość zniszczyła moją przyszłość. To przeszłość sprawiła, że musiał zniknąć z mojego życia. Moja przyszłość bez niego nie istnieje. Mimo to, muszę żyć. Nawet jeśli nie mam po co.


Pytasz gdzie jest wiara? Pomińmy to pytanie.


 Życie toczy się dalej. Tyle, że teraz jedynie na zewnątrz mnie. Wewnątrz jest pustka. Jedyne uczucie, które się we mnie budzi czasem, to nienawiść, skierowana ku mnie samej. Bez niego nic nie ma dla mnie sensu.
Większość ludzi, z którymi mam kontakt codziennie nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, co przeżywam. Udaję, że jest dobrze. Udaję szczęśliwą. Udaję, że wszystko jest w porządku. Udaję. Moje życie to jedno wielkie przedstawienie.
Zaufałam mu. Pokochałam go. Straciłam przez to swoje dawne życie. Straciłam siebie. A najgorsze jest to, że zrobiłam to na własne życzenie. Miałam wybór. Dokonałam go.. Ja sama zniszczyłam swoje życie.


Myślałam, że bez Ciebie umrę i chyba umarłam, a teraz jedynie udaję element scenografii.


Powinnam być z siebie dumna. W ciągu niecałego roku dokonałam dużo więcej niż przeciętny człowiek. Nie potrafię jednak. Bo odkąd go nie ma nie jestem sobą. Nie ma już dawnej mnie. Chyba już w ogóle mnie nie ma. Cały swój wolny czas poświęcam pracy. Właśnie dlatego zostałam najlepszym, i jednocześnie najmłodszym magomedykiem w Mungu. Cały czas spędzam w tymże szpitalu. Niektórzy myślą, że to dlatego, że bardzo lubię swoją pracę. Chyba po części mają rację. Inni powiadają, że w szkole zawsze byłam najlepsza, i że teraz też chcę taka być. Możliwe, że się nie mylą. Ale to tylko marne wytłumaczenia, które, choć nie mijają się z prawdą to nie przedstawiają jej całej. Nie jest ona w żaden sposób skomplikowana. Po prostu, gdy ma się za dużo wolnego czasu, to za dużo się myśli o tym, o czym nie powinno się myśleć. A ja nie mogę sobie na to pozwolić; zbyt wiele czasu już na to poświęciłam. Większość singli poświęca swój wolny czas rodzinie, przyjaciołom. Ja nie potrafię. Jedyny kontakt, jaki utrzymuję z rodzicami, to rozmowa telefoniczna.
Moi przyjaciele? Próbowali mi pomóc. Naprawdę się starali. Ale przez jakiś okres czasu można próbować pomóc komuś, kto wcale tej pomocy nie oczekuje? Zwłaszcza, że mają swoje życie, swoje problemy, swoje zmartwienia, które, prawdę mówiąc, w ogóle mnie nie interesują, a oni chyba już o tym wiedzą.Moją jedyną towarzyszką jest moja praca, w której całkowicie się zatraciłam.


Wokół tylko cisza, i moje wątpliwości, czy naprawdę już przywykłam do jebanej samotności?

  
Za dwa tygodnie Blais się żeni. Prawie codziennie telefonuj i upewnia się, że naprawdę zgodziłam się przyjść, co więcej, że zgodziła się zostać świadkiem jego przyszłej żony- prześlicznej, bogatej arystokratki. Sama nie wiem, czemu się zgodziłam, bo od dawna już, jedynym miejscem, w którym znajduje się dużo ludzi, i w którym bywam to miejsce mojej pracy. Ale cóż, zgodziłam się, obiecałam…
Myślę, że gdyby nie było przy niej Blaisa, to zmusiłaby mnie do złożenia przysięgi wieczystej. Współczuję Zabiniemu. On będzie musiał znosić ją codziennie. To nie jest tak, że jej nie lubię,  bo prawdę mówiąc jest jedną z najlepszych osób, jakie dane było mi poznać. Po prostu jej  zazdroszczę. Nie, nie zazdroszczę jej Blaisa, tylko ślubu. Tego, że może wyjść za mąć za przystojnego chłopaka, cudownego mężczyznę, który kocha ją nad życie, i który zrobiłby dla niej wszystko.
Ona ma dla kogo żyć. Ja nie. Tego zazdroszczę jej najbardziej.


Kocham Cię całym sercem, zrozum, draniu.


Gdy spotykałam się z Harrym, Ronem lub Ginny, zawsze powtarzali mi, że przecież nie jest jedynym, że będą lepsi, bardziej odpowiedni dla mnie.
„Tego kwiatu jest pół światu”, jak zwykła mawiać Ginny.
Nie mogli pojąć, że nie chcę nikogo innego. Chcę jego, zimnego, wrednego chama, prawdopodobnie z sercem z kamienia. Właśnie on jest mi potrzebny. Jedynie on byłby w stanie sprawić, bym stała się szczęśliwa. Bez Niego nic nie jest takie, jak powinno.


Bo kiedy Ciebie nie ma, niewiele istnieje. Wiem, że tak trzeba, ale kurwa, oszaleję.


Kiedyś myślałam, że gdy człowiek czegoś pragnie całym sercem, to prędzej, czy później mu się to uda.
Nie ma takiego czegoś. Życie nie jest fair i najczęściej to czego najbardziej pragniemy jest nie do osiągnięcia.
Podobno wiara czyni cuda. Jeśli tak, to u mnie nie wydarzy się żaden cud.


Bo nie wierzę już w nic.


Rozdział 21.



Hermiona stała daleko od wszystkich. Nie chciała, by ją widzieli, nie teraz. Po jej twarzy wolno spływały łzy. Ale to nie one były najgorsze. Odczuwała też ból, ból w sercu, i choć robiła wszystko, by zniknął, to nic nie działało.
Wszędzie, gdzie by tylko się nie obejrzała, królował kolor czarny. Przejmujący, oplatający wszystko i wszystkich. Daleko przed nią, na podwyższeniu stał ksiądz, który wczytywał nazwiska wszystkich poległych na polu bitwy. Przed księdzem, na krzesłach ustawionych w długich rzędach siedzieli przyjaciele i rodziny tych, którzy zginęli. Większość zabitych była jeszcze bardzo młoda. Całe życie mieli przed sobą. Mogli zrobić jeszcze mnóstwo rzeczy. Mogli żyć.
Hermiona znała ich wszystkich, choćby z widzenia. Wciąż nie mogło do niej dotrzeć, że już nigdy ich nie zobaczy.


Czasem zrozumieć to wszystko jest tak trudno i ciężko sobie wmówić, że życie jest próbą, że ktoś ułożył ten plan precyzyjnie, kiedy odchodzą szybko ci, którzy żyli tak niewinnie. Co boli? To, że musisz tkwić bezczynnie, faktów niewoli, w wiecznym memento mori. Wyrzucam smutek, zostawiam pamięć o nich , twarze z przeszłości, duchy, których nie chcę wygonić.




Od bitwy minęły już dwa tygodnie, ale pogrzeb odbywał się teraz , ponieważ dopiero dwa dni temu udało się odnaleźć większą część zabitych. Przed wejściem do Hogwartu nadal jednak widniała lista zaginionych, których nie odnaleziono. Wśród nazwisk tych ludzi, jednych mniej, innych bardziej znanych, widniało nazwisko cioci Hermiony.
Hogwart wyglądał już prawie tak, jak przed bitwą. A minęły dopiero dwa tygodnie.
Hermiona od końca bitwy nie widziała Harry’ego, Rona, ani Ginny. A minęły aż dwa tygodnie.
Od dwóch tygodni nie spotkała Dracona.
Próbowała rozmawiać z nim po bitwie, ale on powiedział jedynie, że musi sobie wszystko poukładać, oraz zaopiekować się Elizą, ponieważ jego ojciec trafił do Azkabanu.
Ale obiecał, że odezwie się jak najszybciej. Obiecał. A przecież zawsze powtarzał, że Malfoy nigdy nie łamie złożonej obietnicy. Przecież by jej nie zostawił. Nie zostawił by jej, prawda?
Nie mogła tam dłużej zostać. Wszyscy znajdujący się tam ludzie pogrążeni byli w żałobie, opłakiwali bliskich. Nie mogła się oszukiwać. Bo choć ubrana była tak jak oni, choć też opłakiwała zabitych, choć w pewnym stopniu czuła się tak, jak zgromadzeni tam ludzie, to bardziej cierpiała dlatego, że nie wiedziała, co dzieje się z Malfoyem.
Przebiegła raz jeszcze wzrokiem po rodzinach zmarłych, ale wśród wszechobecnej czerni nie mogła rozpoznać nikogo znajomego. Następnie cicho, by nie zakłócić ceremonii, zaczęła się oddalać. Gdy odeszła na tyle, że nie słyszała już żadnego ze słów księdza., usiadła na schodkach przy wejściu do Hogwartu, by się uspokoić. Wiedziała, że musi znaleźć jakoś Malfoya.
Musiała się dowiedzieć, co się z nim dzieje, co myśli o przyszłości.
Nie wiedziała, ile tam siedziała, jednak po pewnym czasie zauważyła, że coraz więcej ludzi kieruje się w stronę Hogwartu. Nie chciała zostać w tym miejscu, choć wiedziała, że gdyby chwilę zaczekała, to zobaczyłaby się z Harrym, Ronem i Ginny.
Ale wiedziała też, że nie ma dla niej miejsca w ich życiu. Już nie.
Dowiedziała się, że po śmierci Freda cała trójka zamieszkała w Norze. Harry i Ginny wrócili do siebie, planowali już nawet, że gdy Ginny ukończy Hogwart, do którego miała wrócić we wrześniu, pobiorą się.
Wstała szybko, i równie szybkim krokiem udała się na skraj Zakazanego Lasu, by móc się stamtąd teleportować.
Po chwili pojawiła się w małej, ciemnej uliczce niedaleko dawnego domu jej cioci, w  którym aktualnie zamieszkiwał Draco i Eliza, gdyż ich dom został zniszczony jeszcze  przed bitwą.
Jej życie obróciło się o 180 stopni. Nie było już Czarnego Pana i przecież powinna być szczęśliwa. Tak długo tego wyczekiwała, zresztą, jak wszyscy. Mieli być szczęśliwi już na zawsze. Razem.
Okazuje się jednak, że życie stawia przed nami wyzwania, których się nie spodziewaliśmy, których nigdy nie braliśmy pod uwagę.
To, że została zniszczona jedna osoba, która czyniła zło, nie znaczy, że zło samo w sobie również zostało zniszczone. Z nim nie ma już tak łatwo. Skrzętnie się ukrywa i zawsze znajdzie jakąś drogę ucieczki. My musimy uważać, by czasem nie znalazło schronienia u nas.
Z takimi myślami Hermiona, już nie mała, przerażona wszystkim Gryfonka, ale dorosła, odważna kobieta, przemierzała ciche, spokojne ulice.
Co chciała przekazać Malfoyowi?
Może rzuci mu się na szyję i będzie czekała, aż on coś powie. Albo stanie w progu i będzie czekała, aż on wykona pierwszy ruch?
Albo też od razu powie mu, co myśli.
‘Jesteś chamski. Złośliwy. Nie umiejący okazywać uczuć. Nietolerancyjny, zimny, bezwzględny. Nie zważający na nic i na nikogo, okropny, zły. Kocham Cię, Malfoy’



Na zewnątrz twarda, niezależna kobieta, w środku dziewczyna stęskniona za miłością, pragnąca ciepła i wsparcia. Strach przed przyznaniem się do uczuć wygrywa z chęcią ich posiadania, mimo iż chciałoby się inaczej.



Westchnęła cicho, a gdy ocknęła się ze swoich myśli, zauważyła, że stoi już pod domem cioci. Odwróciła się, ale domu Malfoyów nie było. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Po chwili ponownie odwróciła się ku domowi cioci.
Podeszła bliżej, ale bała się wejść. Po dłuższej chwili się przełamała i dotknęła furtki. Otworzyła się, skrzypiąc, a Hermiona weszła do ogrodu. Idąc wolno do drzwi widziała, jakie zmiany tu zaszły. Niegdyś piękny ogród, z mnóstwem roślin, teraz zniknął. Wszystko porośnięte było chwastami. Przyspieszyła krok i po chwili stała już przed drzwiami małego domku. Nie zauważyła nigdzie dzwonka, który kiedyś znajdował się po prawej stronie drzwi, więc głośno zapukała. Przez dłuższą chwilę nikt nie otwierał, więc uniosła rękę, by zapukać ponownie, ale w tym samym momencie ktoś otworzył drzwi.
Dziewczyna, która jej otworzyła wyglądała na jakieś 16 lat, włosy miała wysoko upięte w kok, na sobie luźną, skromną, sukienkę, a na nogach buty na stosunkowo wysokim obcasie. Gdy tylko zauważyła, kto stoi w drzwiach rozłożyła szeroko ramiona, by przytulić Hermionę, której nie widziała od rozpoczęcia bitwy.
Obie dziewczyny były wzruszone i bardzo cieszyły się z tego spotkania.
-Lizka?- Hermiona usłyszała głos, który bała się usłyszeć, a jednocześnie, który sprawiał, ze serce biło jej nienaturalnie szybko, a nogi miękły, jakby były z waty. Głos przez nią uwielbiany, którego w ostatni czasie tak bardzo jej brakowało.
-Czy mamy..?- Draco Malfoy nagle przerwał, gdy dostrzegł, że obok jego siostry stoi Hermiona Granger. Hermiona. Jego Hermiona.
-Miona?- spytał cicho.
Dziewczyna nie odpowiedziała, nie była w stanie, bo właśnie w tym momencie, gdy go ujrzała, wszystkie wspomnienia powróciły. Nie tylko te z czasów, gdy byli szczęśliwi, ale też z te z okresu, gdzie się nienawidzili, te w których Malfoy nie byłyby Malfoyem, gdyby kilka razy nie nazwał jej ‘szlamą’ . Wszystkie uczucia nagle, niewiadomo z jakiej przyczyny, uderzyły w niczego niespodziewającą się dziewczynę, stojącą na progu tego domu.
Jej serce sprawiało wrażenie, jakby pękło na pół. Dziwne dwie połowy, z których jedna chciała by dziewczyna rzuciła się chłopakowi na szyję i wyznała mu miłość, a druga postanowiła, że dziewczyna będzie stała i grała twardą i niedostępną. Tak, jak on.


Dławię się własną wiedzą, bądź niewiedzą. Tonę w bezmiarze miłości, bądź nienawiści. Szukam radości towarzystwa, bądź samotności w sobie. Nie istnieją żadne półśrodki.



-To, ja Was zostawię. Draco, nie trzymaj Hermiony w korytarzu, zaproś ją do salonu, a ja przygotuję herbatę- powiedziała Eliza, grając rolę gospodyni doskonałej.
Tak naprawdę jednak, chciała zostawić swojego brata i dziewczynę samych, by wreszcie ze sobą poważnie porozmawiali. Draco nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc poszedł za radą swojej siostry, odchrząknął i powiedział Hermionie, by zdjęła płaszcz, a później, gdy go od niej odebrał, zabrał ją do salonu.
Hermiona weszła do pomieszczenia pełna zaciekawienia, co takiego zmienili młodzi Malfoyowie w dawnym domu jej cioci, czy będzie w stanie rozpoznać salon, w którym spędzała dawniej dużo czasu. Gdy jednak przekroczyła jego próg doznała miłego zaskoczenia, a na jej twarzy zakwitł lekki uśmiech. Oprócz kilku nowych fotografii na kominku nie spostrzegła niczego nowego. Cieszyła się, że nic nie zmienili. Podeszła do kominka, by obejrzeć te fotografie, a przy okazji jeszcze raz przemyśleć to, co chciała powiedzieć Malfoyowi.


Nie szukaj złości, szukaj miłości, by móc ją pamiętać i wziąć ją w objęcia.





-Proszę, usiądź- powiedział Dracon spokojnie, a następnie zaatakował ją pytaniami:
-Co się z Tobą działo? Gdzie byłaś przed zakończeniem bitwy? Z kim walczyłaś? Zostałaś ranna? Co się z Tobą działo po bitwie? Masz już plan na siebie? Gdzie teraz mieszkasz?
Ciekawość Dracona sprawiła, ze Hermiona zaczęła się śmiać, w odpowiedzi chłopak również się do niej uśmiechnął.
–Nie tak szybko- powiedziała dziewczyna, a gdy już przestała się śmiać, dodała:
-Wiesz, jak na razie.. Nie chciałabym rozmawiać o bitwie, dobrze? To wciąż świeże rany, Draco. Chciałabym porozmawiać o nas, to znaczy… O tym, co było między nami.



W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.





-Nie chce, żeby tak zostało, wiesz, od czasu bitwy.. To były najgorsze dwa tygodnie w moim życiu. Nie miałam nawet z kim porozmawiać, ja nie chcę, żeby..
Przerwała, bo z korytarza dobiegł ją donośny śmiech i głośny stukot obcasów, który zbliżał się do salonu, pomimo zastrzeżeń Elizy, że Dracon ma gościa i nie będzie mógł z tą osobą porozmawiać.
-Nonsens- powiedziała nowo przybyła do Elizy, wchodząc do salonu- Draco, jak mogłeś zapomnieć, że byliśmy umówieni na oglądanie domów!
Hermiona spoglądała to na kobietę, to na Dracona. Po chwili wszystko stało się dla niej jasne.
-Przepraszam, że zajęłam Ci tak dużo czasu, Draco- powiedziała Hermiona, nie patrząc na niego.
-Pójdę już- powiedziała szybko, patrząc na Elizę, a następnie szybkim krokiem zaczęła iść do drzwi.
Gdy już miała wychodzić, siostra Malfoya znalazła się przy niej i delikatnie dotknęła jej ramienia.
-Hermi, to nie tak, jak myślisz.. To znaczy, tak, ale…
-Spokojnie, nie musisz się za niego tłumaczyć. To normalne, że ułożył sobie życie, i że nie ma w nim miejsca dla mnie .. – powiedziała, ściszając głos- Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy- powiedziała i jak najszybciej wyszła, chcąc być jak najdalej od tego miejsca i od Malfoya.
Szybkim krokiem wyszła, a wręcz wybiegła na ulicę. Mogła teleportować się stamtąd, ale chciała się przejść, odetchnąć, przemyśleć to wszystko. Jeszcze chwilę wcześniej myślała, że wszystko się jakoś ułoży, że będzie szczęśliwa. Szczęśliwa. Dziewczyna uśmiechnęła się gorzko na te słowa. Czymże jest szczęście i czy ono w ogóle istnieje?


Są ludzie, którym szczęście mignie tylko na moment, na moment tylko się ukaże po to tylko, by uczynić życie tym smutniejsze i okrutniejsze.




Postanowiła wziąć się w garść, ale to nie było takie proste. Nie chciała wracać do domu rodziców, bo choć Ci cieszyli się, że ich córka jest cała i zdrowa, i wiedziała, że chętnie ją przyjmą, to wiedziała też, że są na nią źli na to, że przez bardzo długi czas w ogóle się do nich nie odzywała.
Poza tym, Hermiona nie mogła już dłużej udawać, że należy do ich świata, bo tak nie było. Ona nigdy do niego nie należała. Nie chciała też dłużej z nimi mieszkać, ale nie miała dokąd pójść. Nie miała do kogo się zwrócić, a dopóki nie znajdzie pracy, nie stać jej było na wynajęcie, lub tez kupienie swojego mieszkania...
Nagle przystanęła. Odpowiedź spłynęła na nią nagle i niespodziewanie. Blais. Jej dawny przyjaciel.
Pomimo, że na jego ręce widniał Mroczny Znak, to nie chciał zabijać.
Nie skrzywdził ani jej, ani Dracona, chociaż od tego zależało jego życie. Podczas bitwy stanął po stronie Zakonu, a następnie, już oficjalnie w Ministerstwie opowiedział wszystko o Śmierciożercach, podał kilka nazwisk i został oczyszczony z zarzutów, nie musiał przebywać w Azkabanie, co więcej Minister Magii zaproponował mu pracę w Departamencie Magicznych Gier i Sportów, na co Blais z ochotą przystał. Dzięki dobrej pracy, a także dzięki oszczędnościach pozostawionych mu przez matkę wynajął śliczne, duże mieszkanie na obrzeżach Londynu.
Tego wszystkiego Hermiona dowiedziała się od niego samego, gdy spotkali się tydzień temu w jednym z mugolskich klubów, by spokojnie, z dala od wścibskich czarodziei świętować zwycięstwo nad Czarnym Panem.
Powiedział też, że zawsze może na niego liczyć, w każdej kwestii, jednak mimo to nie wiedziała, czy będzie w stanie przełknąć dumę i poprosić przyjaciela o przysługę. Ale chyba będzie musiała.
Po tych przemyśleniach, nie zwracając uwagi na to, gdzie się znajduje, z cichym trzaskiem teleportowała się, by chwilę później stanąć niepewnie przed drzwiami Blaisa Zabiniego. Dracona Malfoya zostawiła daleko za sobą, w przeszłości, do której nie chciała wracać. A przynajmniej miała taką nadzieję.



Nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić. Nic nie może przecież wiecznie trwać, za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić…





Wiedziałem, że to krążenie po pokoju i rzucanie wszystkim, co wpadło mi w ręce nie było ani rozsądne, ani dojrzałe, ale sprawiało mi to jakąś chorą satysfakcję.
Była tu. Hermiona tu była, ale ta idiotka, cóż, moja przyszła żona, ale jednak idiotka, musiała przyjść akurat w takim momencie!
Chciałem jej wszystko wytłumaczyć na samym początku, ale brakło mi odwagi. Moje tchórzostwo rujnowało mi życie, nie po raz pierwszy zresztą.
Jak mam teraz odnaleźć Hermionę? Cholerna Granger, nie dała mi nic wytłumaczyć, wyszła tak szybko.. A później zatrzymała mnie moja kochana siostrzyczka mówiąc, że tamta musi sobie to poukładać.. Tylko co JA mam teraz zrobić? Jak jej to wszystko wytłumaczyć? Jak wytłumaczyć, że mojej przyszłej żony nie wybrałem sobie sam, tylko zaraz po moich urodzinach wybrał mi ją mój kochany Ojciec? Nie uwierzy mi. Niby dlaczego miałaby mi uwierzyć?




Nie wiem czy umiem tu mówić o uczuciach, na pewno rozumiem jak łatwo można upaść, nie wiem czy słuchasz jak mocno bije serce, kiedy proste słowa stają się najtrudniejsze.




Nie mogłem jednak tak tego zostawić. Hermiona była MOJA. Ostatnimi czasy dużo o niej myślałem. Dość często niestety w moich wizjach widziałem szczęśliwą Hermionę, która stała przed ołtarzem, podczas ślubu. Swojego ślubu, stojąc obok jakieś przystojnego dupka, którym nie byłem ja!
Wiedziałem, że gdyby zdecydowała się żyć z kimś innym nie pogodziłbym się z tym, ale jeśli miałaby być z nim szczęśliwa, to i ja w jakimś, może małym stopniu, ale też byłbym szczęśliwym. Bo zależało mi jedynie na jej szczęściu. Ona miała być szczęśliwa, bo na to zasłużyła.
Ale nie mogę ukrywać, że jest dla mnie ważna, cholernie ważna i nie chciałbym jej stracić. Ona pierwsza i jedyna obudziła moje zlodowaciałe serce, które teraz, bez niej, na powrót stawało się zimne i puste.


Nie wiem jak ci to powiedzieć, mam zawiązane usta, nienastrojone serce, dlatego weź je ustaw. Dusza jest pusta, bez ciebie trudno ustać, wina leży na mnie, tak samo jak moja bluzka. I nie odpuszczam, czuję, że jestem inny, uczucia biorą górę, a człowiek jest bezsilny.



środa, 27 marca 2013

Rozdział 20.



Nagła cisza, która objęła błonia była nienaturalna. Każdy stał, oczekując ponownego ataku, ale ten nie nastąpił. Dostali od Czarnego Pana godzinę. Godzinę, by Potter stawił się w Zakazanym Lesie i dobrowolnie oddał się w ręce Śmierci.



Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.





Blais,  Hermiona, Draco i Eliza, zatrzymali się na chwilę w Lochach, z dala od wszystkich, by chwilę odpocząć i mniej- więcej wszystko sobie wyjaśnić. Dwójka Malfoyów i Panna Granger bardzo cieszyli się, że mają z powrotem swojego przyjaciel. Odzyskali go, pomimo, że teraz był Śmierciożercą. Jednak gdyby nie on, to i Hermiona i Ginny Weasley, już by nie żyły. Pomógł im, pozostał im wierny, pomimo wszystko. I to było najważniejsze.
Wiedzieli, gdzie musi udać się Harry Potter, ale wiedzieli też, że nie ma to sensu, dopóki Nagini żyje.
Hermiona nadal nie potrafiła otrząsnąć się z szoku spowodowanego tym, że Harry’emu i Ronowi udało się zniszczyć resztę horkruksów. Przedostatniego udało im się odnaleźć przy pomocy ducha, a teraz pozostała jedynie Nagini.. I gdyby wierzyć temu, co mówił Potter, pozostał On sam. Jeden wąż i jedna ludzka istota trzymały przy życiu największego i najstraszniejszego czarodzieja na Ziemi.

Draco Malfoy rozglądał się po zniszczonych lochach. Nic nie wyglądało w nich tak, jak wcześniej, prawie wszystko zostało zniszczone. Wspominał niektóre lekcje w nich, zakazane spacery po korytarzach, patrole, wyśmiewanie Gryfonów. W Hogwarcie był szanowany, lubiany, prawie wszyscy czuli do niego szacunek i respekt.. I co mu to dało? Skoro teraz był wystawiony na śmierć, i to że umrze, było bardziej niż pewne?


Szacunek innych, o który tak zabiegasz to kpiny, kiedy sam dla siebie go nie masz.




Blais był szczęśliwy. Od dłuższego czasu tak naprawdę był szczęśliwy, pomimo to, że wokół ginęli ludzie, że on sam niedługo może umrzeć, to był szczęśliwy, bo obok siebie miał ludzi, którzy byli dla niego bardzo ważni. Odzyskał ich, i to było najważniejsze.



Nawet gdy przyjaciel działa wbrew tobie, wciąż jest twoim przyjacielem.




Eliza stała wpatrzona w jeden punkt. Była zmęczona, strasznie zmęczona, chciała, żeby było już po wszystkim, ale z drugiej strony… Jeszcze kilka dni temu wydawała się gotowa na śmierć. Myślała, że jest gotowa. A teraz, gdy w każdej chwili mogła umrzeć, bała się, cholernie się bała, co się stanie. W jej głowie panował wielki chaos.



Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci i zapomną. Nie łudźmy się, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc.



Myśli odbijały się w głowie Hermiony. Zerknęła na zegarek, który miała na ręce. Zostało pół godziny. Za pół godziny wszystko może wyglądać inaczej.. Nie miała wątpliwości co do tego, że Potter pójdzie na to spotkanie. Nie pozwoliłby, by jego przyjaciele ginęli za niego. By ktokolwiek więcej za niego ginął. Bała się o niego, cierpiała, ale wiedziała, że nie może mu pomóc. On sam musiał sobie poradzić. Sam. Chociaż ciężko było przyjąć jej to do świadomości, to nie mogła nic zrobić, by mu pomóc.



Ja biorę głęboki wdech, ale nic to nie daje. Nie widzę już kolorów, teraz wszystko jest szare.



Kolejne pół godziny, te ostatnie, jak myślała o nich Hermiona, spędzili wychodząc z lochów, pomagając spotkanym na drodze rannym i odciąganiu zabitych w miejsca, gdzie nikt nie mógł zbezcześcić ich ciał. W pewnym momencie dawna Gryfonka osunęła  się po ścianie i zaczęła szlochać. Eliza podeszła do niej, a Dracon spojrzał na ciała zmarłych , których widok sprawił, że dziewczyna sprawiająca wrażenie silnej, rozpłakała się jak małe dziecko.
Zobaczył kobietę, z różowymi włosami, a obok niej mężczyznę, prawdopodobnie jej męża.
Draco rozpoznał  ją prawie od razu, przecież była jego rodziną. Tonks i Lupin. Córka szlamy i wilkołak.
Spojrzał na Hermionę, która  podniosła się już i opanowała łzy.
-Przepraszam, ale byli mi bliscy..- powiedział lekko zachrypniętym głosem – Poza tym, niedawno zostali rodzicami..- dopowiedziała, a następnie, przy pomocy chłopaków usunęła ich ciała w bezpieczne miejsce, a następnie ruszyła dalej, by jak najszybciej znaleźć się na błoniach, by móc poczekać na Pottera, który powinien, wróć! Który musiał wrócić.



Prawdziwy przyjaciel jest z tobą na dobre i na złe.



Łzy spływały po jej policzkach zmywając bród, który osiadł na nich podczas walki. Chociaż Hermiona szarpała się i wyrywał jak tylko mogła, silne ramiona Dracona nie pozwalały jej podbiec do Hagrida. Do Hagrida, który na swoich rękach niósł martwego Harry’ego Pottera. Chłopiec- Który- Przeżył tym razem poległ. Zacisnęła mocno powieki, i wtuliła się w trzymającego ją chłopaka. Nie chciała na to patrzeć. Bo to oznaczało koniec.



Nagle coś się kończy, jakby runął tobie świat. Pragniesz cofnąć czas? Na próżno. Nagle widzisz jasno tyle utraconych szans, słów, na które już za późno. Zapominasz co dnia, że każda chwila to dar. Masz ją, by móc przebaczać, kochać, zostawić ślad.





Draco był w  szoku. Co ten cholerny Potter sobie myślał? Umarł i nic go już nie obchodzi, a ludzi, którzy tu pozostali będą nadal cierpieli.
Po chwili jednak wydarzyło się coś, czego nie mógł pojąć. Potter zniknął,  choć nie wiadomo gdzie, i jakim cudem, skoro umarł? Wściekły wąż Voldemorta natomiast, rzucił się do przodu, na członków Zakonu Feniksa i ludzi stojących po ich stronie, ale zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć, na węża rzucił się Longbottom i z okrzykiem „Gwardia Dumbleodre’a”  jednym, szybkim ruchem miecza Gryffindora, oddzielił głowę, od jego olbrzymiego cielska.
Longottom. Neville Longbottom, który bał się wszystkiego i wszystkich, któremu ciągle nic nie wychodziło zabił węża Czarnego Pana.



Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.




Voldemort zawył  z wściekłości, a później zaczął rzucać zaklęciami we wszystkich, którzy znajdowali się blisko niego.
Draco, który do tej pory trzymał Hermionę przed sobą odrzucił do tyłu i celując różdżką w Śmierciożerców ochraniał Hermionę własnym ciałem.
-Sama potrafię się obronić- powiedziała wściekła, a Draco nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
-Hej, Smoku!- Draco usłyszał głośny krzyk Zabiniego, który  z uśmiechem szaleńca walczył obok niego- Za przyjaźń!- krzyknął jeszcze do niego i pobiegł, by jednym skutecznym machnięciem różdżki ochronić Parvati Patil przed zaklęciem niewybaczalnym.
Draco po raz  kolejny uśmiechnął się do siebie.



Przyjaźń zawarta w dzieciństwie to jedyne, co nie umiera wcześniej niż my.



Po chwili jednak uśmiech zszedł mu z twarzy, bo ktoś rozdzielił go z Hermioną. Rzucając zaklęcie niewybaczalne na zamaskowanego Śmierciożercę jak  najszybciej pobiegł w stronę zamku. Musiał ją odnaleźć i bronić. Zrobić wszystko, by przeżyła.



Kiedy jej nie ma, gwiazdy nie mają w sobie tyle magii. W kolorach nie ma ich intensywności. W powietrzu nie ma świeżości. W wodzie nie ma otrzeźwienia. Muzyka nie brzmi tak pięknie. Nie ma wiatru. Nie ma słońca. Nie ma mnie.




Hermiona biegła do przodu, raz po raz trafiając zaklęciami Śmierciożerców. Po chwili zauważyła dwie rude czupryny i jedną czarną. Nie zważając na płynące w jej stronę zaklęcia jak najszybciej pobiegła do nich.
-Harry!- krzyknęła tylko, rzucając się Potterowi na szyję- Jak, ale jak, przecież Ty.. – nie dokończyła, bo jej głos przeszedł w płacz, a płacz w szloch.
-Nie teraz, nie mamy czasu, nie ma już horkruksów, Hermiono, teraz  nadszedł mój czas, nasz czas.
Po tych słowach spojrzeli na siebie i po chwili cała czwórka biegła w stronę Wielkiej Sali.



Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć.





I już. To był koniec. Czarny Pan leżał na środku Wielkiej Sali, a Śmierciożercy uciekali stamtąd jak najszybciej. Potter, zmęczony, ale szczęśliwy, choć chyba nie do końca wierzący w to, co się stało stał obok jego ciała, teraz już obściskiwany przez wszystkich.
Hermiona, widząc jego minę, zaczęła się głośno śmiać. Szybko jednak przestała i zaczęła szukać Dracona, Elizy i Blaisa.
Harry przeprosił wszystkich, po czym szybkim krokiem zaczął iść w stronę dziewczyny, szybkim ruchem zabierając ze sobą Rona.
Musieli wyjaśnić sobie wiele spraw. Ale nie musieli się z tym spieszyć. Mieli czas.
-Nie martw się- szepnął Potter, a Hermiona podskoczyła, zaskoczona jego obecnością- Żyją, przed chwilą ich tu wszystkich widziałem. A my musimy porozmawiać.
Po tych słowach Święta Trójca, znowu razem, udała się w poszukiwaniu spokojnego miejsca, w którym będę mogli porozmawiać.



Są ludzie którzy znaczą dużo więcej niż trochę.




Rozdział 19.



Dwa serca, bijące na pozór innym, a jednak tym samym rytmem. I te oczy. Jedne z nich piękne, choć całe zajęte przez strach i niedowierzanie. Drugie jakby twarde, niczym lód, sprawiające wrażenie nieprzeniknionych. Nikt jednak nie przyglądał im się bliżej, a szkoda. Bo dopiero spoglądając w ich głębie, można było odczytać prawdziwe uczucie.
Draco i Hermiona przemykali korytarzami Hogwartu, by jak najszybciej się stamtąd wydostać.  Raz mało brakowało, a wpadli by na Snape’a, kilka razy spotkali jakiś małych uczniów  błąkających się po korytarzach, a innym razem, Malfoy ledwo co powstrzymał Hermione, by nie rzuciła się na ratunek małej Gryfonce, która męczona była zaklęciem ‘Cruciatus’ przez jakiś dwóch Ślizgonów. Powstrzymał ją, a chwilę później do chłopców podeszła McGonagall, pomogła dziewczynce i odesłała ją do jej domu, a chłopców, ciągnąc za szaty, jak usłyszeli, zabrała do Snape’a.
Stali tam jeszcze chwilę, a w ich głowach tłukła się jedynie myśl, że to nie był już ten sam  Hogwart. Ich Hogwart. Bez Dumbledore’a wszystko się posypało. A jedynymi osobami, które mogły jakoś temu zaradzić byli właśnie oni.
W dalszej drodze nie natrafili już na żadne przeszkody.
Hermiona w żaden logiczny sposób nie potrafiła opowiedzieć, jak znaleźli się w miejscu, z którego mogli się teleportować. Zamiast tejże drogi, w pamięci miała wielką lukę, która jednak jej nie przeraziła, wręcz przeciwnie, raz jeszcze chciała się tak zapomnieć.
Wiedziała jednak, że od tej chwili musi być bardzo uważna i działać szybko, choć z miejsca, w którym mieli się znaleźć, raczej nie było ucieczki.
Po teleportacji znaleźli się w uliczce w Wiltshire, niedaleko domu Malfoyów. Bez słowa ruszyli ku niemu, a gdy tam dotarli, Draco zdjął z nich pelerynę niewidkę.
Stanęli przed bramą, ale gdy Draco wyciągnął rękę, by jej dotknąć, usłyszeli głos Lucjusza Malfoya, który najpierw im ją otworzył, a następnie, celując w nich różdżką powiedział im, żeby nie próbowali uciekać.
Lucjusz Malfoy wprowadził ich najpierw do przestronnego korytarza wejściowego, z portretami na ścianach i kamienną posadzką, prawie w całości pokrytą wspaniałym dywanem. Chwilę później znaleźli się w salonie. Hermiona zauważyła jedynie, że w salonie znajdowały się fioletowe ściany, a z sufitu zwisał ogromny żyrandol.
Prawie od razu jednak, jej wzrok skierował się na fotel obok kominka, z którego podniosła się Eliza i podbiegła do nich, by ich uściskać.
Nie tego się spodziewali.
Oboje myśleli, że gdy tylko znajdą się w tymże domu, zostaną zaatakowani.
Sądzili, że będzie w nim mnóstwo Śmierciożerców, przed którymi nie będą w stanie się obronić, jednak czas płynął, Eliza cały czas i przytulała, a nikt nie rzucił w nich zaklęciem niewybaczalnym. Gdy Eliza ich puściła Draco obrócił się i spojrzał na ojca.
-I co teraz? Co z nami zrobicie?- spytał, nerwowo rozglądając się wokół.
-Draco..- zaczęła cicho Eliza, jednak przerwał jej Pan Malfoy.
-Nie mam zamiaru pozwolić, by coś się Wam stało. Za dużo już czarodziejskiej krwi zostało przelanej.. O wiele za dużo.. Zostawię Was teraz z Elizą- powiedział nagle- Macie pół godziny, później spotykamy się z Czarnym Panem, właśnie tutaj.
Gdy Lucjusz wyszedł, Eliza, szlochając zaczęła opowiadać.
-Musimy stąd jak najszybciej uciec, jeśli Hermiona nie chce zostać Śmierciożerczynią. Harryego i Rona tu nie ma. Nie nic im się nie stało- dopowiedziała szybko, widząc przerażone spojrzenie Hermiony. -Udało im się uciec, wiesz Draco, pomógł im Zgredek, zabrali stąd wytwórcę różdżek, jakąś Lunę i jednego Goblina, Ja nie zdołałam uciec, chociaż chcieli mi pomóc, ale mnie nie przetrzymywali w lochu, właściwie, to mogłam robić, co chciałam, oprócz oczywiście wychodzenia poza teren domu.. Wiem, że Potter jakimś cudem dowiedział się, gdzie Czarny Pan ukrywa pozostałe horkruksy.. Udało mi się też podsłuchać rozmowę ojca i cioci Belli, za kilka dni.. Nie wiem dokładnie, ale mnie więcej na przełomie kwietnia i maja, rozpocznie się bitwa. Jeśli Potterowi się nie uda.. Pewnie zginiemy- powiedziała to tonem osoby, która jest na to przygotowana, i której sama śmierć nie przeraża.
Hermiona i Draco stali, nie będąc w stanie się ruszyć, nie wiedzieli, co powiedzieć, co zrobić.
-Jesteście mi strasznie pomocni w tym momencie, wiecie o tym?- spytała z przekąsem młoda Malfoyówna.
-Ale nie martwcie się, mam pomysł- powiedziała, widząc, że Draco chce się odezwać- Ale, do cholery musimy się pospieszyć!
Podeszli za nią do kominka, a dziewczyna wzięła w garść proszę Fiu.
Po chwili, gdy Dracon zorientował się, jaki pomysł ma Eliza, zaczął się głośno śmiać. Jego śmiech odbijał się echem do ścian, w tym domu był czymś niecodziennym, dziwnym, niespotykanym.
-Zwariowałeś?! Zamknij się, idioto- powiedziała Eliza, po czym razem z Hermiona weszła do kominka.
-Wy naprawdę chcecie to zrobić..- powiedział Malfoy.
-I zrobimy to, bez względu na to, jaką decyzję Ty podejmiesz. To jest ten moment, Draco, w którym  powinieneś zadecydować, po której jesteś stronie- powiedziała Hermiona, odezwawszy się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
-Już dawno zdecydowałem- wycedził Malfoy, wchodząc do kominka.
Później usłyszeli jeszcze głos Elizy ‘Dziurawy kocioł’, a salon Malfoyów zniknął.
Dracon był w zbyt dużym szoku, by we właściwy sposób zarejestrować to, co się działo.
Bo ja logicznie wytłumaczyć fakt, że jakimś cudownym sposobem bez problemu wydostali się z ich domu i, używając kominka wylądowali z Dziurawym Kotle, skąd bezproblemu trafili do jakieś opuszczonej uliczki w mugolskim Londynie, a stamtąd, po teleportacji wylądowali na jakieś idealnie symetrycznej polanie?  Jak udało im się ot tak stamtąd wyjść? Nie wierzył, że  poszło tak łatwo. Śmierciożercy czaili się wszędzie, nie pozwoliliby im na takie działanie.. Chyba że..
-Oczywiście!- krzyknął Draco.
Znajdował się już w namiocie, obok Hermiony, kawałek dalej, na fotelu siedziała Eliza. Na dźwięk jego głosu obie podskoczyły, lekko zdziwione i przestraszone.
-Posłuchajcie..- zaczął młody Malfoy- Nie chce mi się wierzyć, że Czarny Pan pozwolił by nam tak po prostu odejść. Myślę, że to dlatego, że chciał żebyśmy odeszli. Niedługo będzie bitwa, więc wie, że i tak się spotkamy, a teraz nie będzie miał skrupułów, żeby wydać rozkaz do zabicia nas..
-Draco..- przerwała mu delikatnie Hermiona- Uważam, że za dużo o tym myślisz. Nie sądzę, żeby to tak działało, po prostu coś sobie..
-Wymyśliłem? Wiedz, że to nie jest dla mnie nowy temat, dorastałem z nimi, wiem, jaki mają tok myślenia i ..
-Wydaje Ci się, Draco- Hermiona cały czas przemawiała do niego delikatnie- Nie możesz przewidywać ich posunięć, przecież mogło nam się udać dlatego, że Śmierciożercy po prostu nie pilnowali nas tak, jak powinni..
-Nie rozumiesz! Oni popełnili już za dużo błędów, nie mogą sobie pozwolić na kolejne nie pozwolili by..!
-Uspokójcie się!- powiedziała głośno Eliza- Idę trzymać wartę, a Wy się już nie krępujcie, gdy wyjdę możecie kłócić się dalej. Ale to i tak do niczego konkretnego nie prowadzi.
Hermiona i Draco stali jeszcze przez chwilę nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa.
-Przepraszam- powiedziała Hermiona patrząc mu w oczy- Wiem, że nie powinnam i wiem, co przeszedłeś..
-Okej, ja też przepraszam, ale skończmy ten temat- powiedział, przerywając jej.
Następnie, niespodziewanie dla niej, jak i dla samego siebie podszedł do niej i pocałował ją.
Dziewczyna, zaskoczona i zawstydzona zarazem odsunęła się od niego.
-Draco, myślę, że..
-Och, ten jeden raz przestań myśleć, po prostu czuj!

Rozdział 18.



Nie wiedziała jak długo tak siedziała. Po pewnym czasie zaczęła się niecierpliwić. Spojrzała na Malfoya, który przeglądał rzeczy i książki, które znajdowały się w tej klasie. Szybko więc odwróciła od niego wzrok, a następnie zaczęła bezsensownie szukać czegoś w swojej małej torebce. Nagle podskoczyła, a torebka wypadła jej z rąk na podłogę. Dracon spojrzał na nią zdziwiony, a później przeniósł wzrok na torebkę, z której rozlegał się głos Pottera. Zareagował szybciej od Hermiony i chwyciwszy torebkę przywołał małe lusterko zaklęciem ‘accio’ .
-Potter?- rzucił do lusterka- co się dzieje?
Harry nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo ktoś brutalnie go uderzył, na co Draco się skrzywił. Ta sama osoba szybko wyrwała mu lusterko z ręki.
Hermiona po chwili ocknęła się, wstała i podeszła szybko do Malfoya.
Nagle, co prawda względną, ale jednak ciszę przerwał głośny krzyk. Elizy.
-Potter, do cholery! Co tam się dzieje?- krzyknął Draco, a Hermiona musiała wyrwać mu z rąk lusterko, by go nie zniszczył.
-Proszę, proszę.. Kogo my tu mamy.. Panna Granger.. Jak mniemam, niedaleko Ciebie znajduje się Dracon, proszę oddaj mu to.. lusterko.
Dziewczyna bez słowa wypełniła jego prośbę i podała Draconowi lusterko.
On, choć wydawało się jej to niemożliwe, wyglądał gorzej od niej. Ręce trzęsły mu się ze zdenerwowania, twarz miał jeszcze bledszą niż zwykle, jakby poszarzałą. Wyglądał, jakby wciągu tych kilku minut przybyło mu parę lat. Ale największa zmiana zaszła w jego oczach. Zimne, twarde, nie wyrażające niczego. Jakby jego dusza, którą wcześniej wyrażały oczy, nagle się zamknęła.


Nie ma rzeczy gorszej niż strach bezprzedmiotowy, strach przed nieznanym, przed groźną tajemnicą, która zdaje się czaić wszędzie.





-Tak, ojcze? – spytał Draco.
W jego głosie Hermiona usłyszała oddanie, i coś na kształt szacunku, ale ani trochę strachu, który sama tak bardzo odczuwała.
-Posłuchaj mnie uważnie, bo dwa razy powtarzał nie będę. Jeszcze dzisiaj zjawisz się w domu. Razem z tą całą Granger. Mamy Pottera, Weasleya i Elizę, więc nie macie wyboru, bo ich zabijemy- ciągnął swoim zimnym głosem Lucjusz.
-Przecież jeśli przyjdziemy, to zabijemy nie tylko ich, ale i nas!- wykrzyczała Hermiona do lusterka.
-Och tak.. Możecie też uciec i żyć ze świadomością, że Wasi przyjaciele- prawie wypluł to ostatnie słowo- zginęli, choć mieliście możliwość ich uratować. Oraz ze świadomością, że w każdej chwili możecie być zaatakowani przez popleczników, lub też samego Czarnego Pana.
-A jeśli się zjawimy..- zaczął Draco, odciągają dłonie Hermiony, które zaciskały się na lusterku.
-Nie wiem, co stanie się z Potterem i tym rudzielcem, ale Ty i Eliza będziecie mogli zostać w domu, a następnie wrócić do Hogwartu. Co do Panny Granger.. Albo pozwoli wypalić sobie Mroczny Znak i stanie się popleczniczką Czarnego Pana, albo zginie nie tylko ona, ale i jej wszyscy przyjaciele oraz rodzina. Macie zjawić się jeszcze dzisiaj. Inaczej Ci wszyscy ludzie zginą, Draco. Eliza też..
-ZABIJESZ WŁASNĄ CÓRKĘ!?- wrzasnął Draco, a następnie rzucił lusterkiem tak mocno, że rozbiło się o ścianę i rozprysło na mnóstwo mniejszych i większych kawałków.
Hermiona przyłożyła dłoń do ust, niezdolna do tego, by wypowiedzieć choćby jedno słowo.
-Dobrze, a więc najpierw musimy jakoś się stąd wydostać.. W sumie, co nam zależy, możemy nawet przeparadować się po Wielkiej Sali i tak trafimy tam, gdzie chcemy..
-Malfoy! Co Ty wygadujesz? Pamiętasz, po co tu przyszliśmy? – powiedziała, po czym bezgłośnie wyartykułowała słowo ‘horkruks’.
-Nie mamy czasu! Musimy jak najszybciej znaleźć się w.. w moim domu..
-I co potem, Draco?- spytała cicho Hermiona- Mam pozwolić wypalić sobie Mroczny Znak?
-Posłuchaj, Mroczny Znak, to nie jest wyrok śmierci, można z nim żyć- zaczął tłumaczyć chłopka, choć widać było, ze się niecierpliwi.
-Tylko co to za życie?- spytała dziewczyna, cały czas szepcząc.
-Posłuchaj mnie uważnie- powiedział- Mieliśmy mnóstwo czasu na odnalezienie tego horkruksa, ale tego nie zrobiliśmy, więc najwidoczniej go tutaj nie ma. Mamy Mapę Huncwotów, która pozwoli nam wydostać się bezpiecznie z Hogwartu. Później pojawimy się w moim domu i obiecuję Ci.. Że zrobię wszystko, byśmy wszyscy wyszli z tego cało. Ale pojawić się tam musimy, zrozum.. Tam jest moja siostra, muszę ją chronić, muszę ja..
-Dobrze- powiedziała Hermiona, przerywając mu- Zgadzam się, pójdziemy tam i ich uratujemy. Ale musisz mi obiecać coś jeszcze- kontynuowała pewnie, patrząc mu w oczy.
-Co takiego?- spytał, nieco zaskoczony.
-Gdyby mi się coś stało, gdybym nie mogła… Gdy mnie już nie będzie, proszę, znajdź moich rodziców, dobrze? I przekaż im wtedy, że bardzo ich kochałam.. I, że zawsze będę- gdy skończyła mówić, nie była wstanie przerwać potoku płynących łez.
Po chwili jednak, nie patrząc na młodego Malfoya podeszła do okna i wzięła kilka głębokich wdechów, co pomogło się jej uspokoić. Podeszła do Malfoya, wzięła od niego Mapę Huncwotów, którą oboje dokładnie przejrzeli. Następnie narzucili na siebie pelerynę niewidkę, i trzymają się za ręce wyszli przez drzwi, które Draco wcześniej otworzył.












Rozdział 17.



Ból. Cierpienie. Strach. Miłość. Nienawiść. Tęsknota.Jeszcze więcej bólu. To czuła Hermiona, ukryta pod peleryną niewidką wraz z Malfoyem, trzymając go za rękę, ponieważ, by było bezpieczniej, rzucili na siebie wcześniej zaklęcie kameleona.
Co jakiś czas zatrzymywali się, a Malfoy spoglądał na Mapę Huncwotów, by wiedzieć, gdzie są, oraz czy przypadkiem nikt nie wejdzie im w drogę.
Hermiona szła za nim, mocno ściskając jego lewą dłoń, by się nie zgubić. By nie zostać samą. Jednakże czuła, że z Malfoyem coś jest nie tak.Cały był spięty, podenerwowany , całkowicie nieobecny myślami. Jakby towarzyszył jej jedynie ciałem.


Był na wyciągnięcie ręki, a mimo to niedostępny niczym wytwór mojej wyobraźni.


W pewnej chwili zatrzymali się przy sali, w której kiedyś odbywały się ich lekcje transumatacji. Podczas gdy Draco sprawdzał, czy nikt nie nadchodzi, była Gryfonka patrzyła tęsknie na drzwi. Tyle się za nimi działo, tyle wspomnień było związanych z tą salą, z całym zamkiem, tęsknota rozpływała się po jej ciele, była uczuciem podobnym do miłości, uczuciem,którego nie mogła pojąć. Chociaż starała się zrozumieć miłość, tak naprawdę nico niej nie wiedziała. Ale czy ktoś wiedział o niej wszystko?


Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu?Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia? Dlaczego związki doskonałe się rozpadają, a te pozornie niemożliwe trwają w najlepsze? Ludzi nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam. Miłość po prostu jest, albo jej nie ma.


Nagle Hermiona spojrzała na swoją dłoń, zastanawiając się,co się dzieje. Po sekundzie doszła do wniosku, że to nie z nią ręką jest coś nie tak, tylko to ręka Malfoya cała się trzęsie, że on cały się trzęsie.
-Draco? – spytała przestraszona- Draco, co się dzieje?
Jednak Ślizgon nie chciał, albo po prostu nie mógł jej odpowiedzieć.
-Malfoy, do cholery!- pomimo, że szeptała, jej słowa zadudniły w jego uszach- powiesz mi, co się dzieje?
Dracon dalej nie odpowiadał, wyciągnął jedynie w jej stronę Mapę Huncwotów tak, by mogła ją zobaczyć. Dziewczyna zerknęła, zdenerwowana, co takiego zauważył chłopak, co wyprowadziło go z równowagi.
W ich stronę ktoś zmierzał. I to nie byle kto. Był to Blaise Zabini.
Draco zaczął się rozglądać i zastanawiać, co zrobić, dokąd się schować. Hermiona wręcz przeciwnie. Ekscytowała się perspektywą zobaczenia swojego przyjaciela, skoro był w Hogwarcie, to znaczyło, że nic mu się nie stało, że żyje, że jest bezpieczny!
-Chodź- szepnął do niej Malfoy i jednym machnięciem różdżki otworzył drzwi, obok których się znajdowali.
-Przecież tam jest Blais, Malfoy! Dlaczego na niego nie zaczekamy. Muszę, muszę z nim porozmawiać, rozumiesz?
-Uspokój się Granger, musimy gdzieś się schować, on nie może nas zauważyć!
-Co!? Niby dlaczego?- głos Hermiony stawał się coraz głośniejszy, odbijał się od ścian, niszczył panującą w zamku ciszę- Przecież to Twój przyjaciel? A może nie? Dlaczego nie chcesz z nim porozmawiać? Nie cieszysz się, że żyje? Nie rozumiem Cię!
-Właśnie- odrzekł Malfoy, coraz bardziej zdenerwowany. -Nic nie rozumiesz i w tym jest problem. Ale teraz nie próbuj tego zrozumieć. Po prostu mi zaufaj- dokończył, ciągnąc ją delikatnie.
-Niby dlaczego?- spytała. Była wściekła na niego, a jednocześnie do oczy cisnęły jej się łzy. 
-Po prostu mi zaufaj. Ten jeden raz.
Po tych słowach dziewczyna mu uległa, a chłopak wciągnął ją do klasy, którą po wejściu zabezpieczył wszystkimi znanymi mu zaklęciami.
Później zrzucili z siebie pelerynę niewidkę, a następnie zdjęli zaklęcie Kameleona. Hermiona usiadła na podłodze, obejmując rękoma nogi. Draco, jak to miał w zwyczaju, zaczął spacerować w tę i z powrotem.
-Wytłumaczysz mi, o co chodzi?- spytała w pewnej chwili dziewczyna.
Chłopak zawahał się ma chwilę.


Czasami szczerość wchodzi w drogę lojalności. Czasami ten sekret nie jest do końca nasz i zdradzając go, można zaszkodzić innym.


-Nie wiem, czy mogę- powiedział po chwili namysłu. Gdy trochę ochłonął zdał sobie sprawę z tego, że Hermiona mogła źle zareagować na to, co chciał jej powiedzieć.
-Zaufałam Ci! Zaufałam Ci bezpodstawnie, dlaczego Ty nie możesz mi zaufać?
-Granger, uspokój się. Tu nie chodzi o zaufanie, tylko…
-Tylko o co?- spytała dziewczyna, uprzednio wstając z podłogi.
Następnie podeszła do niego i wyzywająco spojrzała mu w oczy. Jednak natychmiast tego pożałowała, bowiem stalowoniebieskie oczy chłopak przewiercały ją na wylot, czuła się, jakby odkrywał jej duszę, co więcej, jakby ją przejmował.
Gdy już myślała, że chłopak odpuści i spuści wzrok ten przybliżył się do niej i delikatnie dotknął jej policzka.
-Na pewno chcesz to wiedzieć?- szepnął.
Hermionę stać było jedynie na skinienie głową.
Draco odwrócił się tyłem i zaczął mówić.
-Wiesz, co się działo w jego domu, gdy rodzice domyślili się, że chce uciec? – nie czekając na odpowiedź dziewczyny, kontynuował – ja też nie. Ale w przeciwieństwie do Ciebie potrafię to sobie wyobrazić. Chciał opuścić nie tylko rodziców, ale i Czarnego Pana. A jego się nie opuszcza,wiesz? Chyba, że chce się umrzeć, rzecz jasna. Od niego nie można się od tak odwrócić i odejść. Nasi rodzice zgotowali nam taki, a nie inny los, a my musimy w nim trwać. Nie ma od tego odwrotu. Jednakże Blais… Czarny Pan bardzo chciał mieć go w swoich szeregach, zresztą podobnie, jak mnie i Elizę.. Nowe siły,młode siły mogłyby wspomóc jego oddziały. Blais mógł przeżyć, jednak najpierw On musiał wiedzieć, że będzie mu oddany. Już do końca. A wiesz, co jest symbolem przynależności do Jego popleczników?- kolejne pytanie, na które nie oczekiwał odpowiedzi- Mroczny Znak. A aby na niego zasłużyć, trzeba wypełnić misję. I tu wszystko sprowadza się do misji. Czarny Pan nie toleruje miłości.Ani przyjaźni. Wszystkie tego typu uczucia chce zniszczyć. I zazwyczaj mu się to udaje. I dlatego wydaje mi się, że darował mu życie, w zamian za to, że.. Że nas zabije.
-Nie, nie wierzę, nie wierzę Ci, Malfoy!- Hermiona rzuciła się na niego z pięściami- Jesteś taki sam, jak Sam-Wiesz- Kto. Nie znane są Ci uczucia, więc chcesz je zniszczyć. Chcesz zniszczyć więź, która jest pomiędzy mną i Blaisem! Tylko o to Ci chodzi. – po wykrzyczeniu mu tego w twarz odeszła od niego, usiadła w najdalszym kącie w tym pomieszczeniu i zaczęła cichutko płakać. Chłopak natomiast podszedł do okna i ukrył twarz w dłoniach.
Tak bardzo chciał ją chronić. Przecież chciał dobrze. Ale wszystko zepsuł. Znowu. Znowu on. Wszystko niszczył. Nawet siebie.



Jestem dzieckiem lęku. Jestem dzieckiem śmierci, którą noszę w sobie. Jestem swoją własną samozagładą. Ale jeszcze jestem.