czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 24.


Wędrowałam po plaży, który wyglądał pięknie podczas zachodu słońca. Lubiłam te momenty, kiedy w uszach miałam mugolskie słuchawki i mogłam zanurzyć się w moim świecie, w którymi nie istniały problemy, a życie było piękne. Skręciłam w wąską, wydeptaną przez ludzi ścieżkę, która prowadziła nad skarpę, z której rozciągał się piękny widok na morze. Był to mój ostatni dzień na tej cudownej wyspie nad Morzem Czarnym, ostatni dzień, w którym nie musiałam martwić się o moich pacjentów, siebie, o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Nikt nie widział, gdzie jestem, a moi szefowie potrafili powiedzieć jedynie, że wzięłam urlop na czas nieokreślony.
Uciekłam. Przed czym? Przed przeszłością. Przed wspomnieniami. Przed Nim.
Mogłam się spodziewać, że spotkam go na weselu Blaisa, przecież byli przyjaciółmi. Ale się nie spodziewałam. A On tam był.


Gdy skończyłem pakować ostatnią walizkę na wyjazd, usiadłem na czarnej kanapie, a w mojej ręce, dzięki magii, pojawiła się szklanka whisky. Już jutro wyruszałem na kilkudniowy urlop, który miał sprawić, że odpocznę od pracy, oraz zregeneruję siły. Była to też moja forma ucieczki. Ucieczki od życia, od napływających wciąż do mojej głowy wspomnień.
Znalazłem się w potrzasku. Był to jeden z tych momentów, gdy człowiek nienawidzi samego siebie. Gdy każde spojrzenie w lustro staje się katorgą.
Wciąż nie potrafię się pozbierać.
Myślałem, że jestem taki jak kiedyś…
Myślałem, że nikt i nic mnie nie złamie…
Myślałem, że mogę mieć wszystko…
Myślałem, że jestem silny…
Myślałem, że już nic dla mnie nie znaczysz…


Ludzie mówią, że za naiwność się płaci. Wiem już, że ja za nią zapłaciłam, choć czasem wydaje mi się, że ta cena była za wysoka. Stojąc tutaj, na tej skarpie, uświadamiam sobie, jak małą część całego wszechświata stanowi człowiek.
Jestem tu, ale jakby mnie nie było…
Jestem tu, ale nikogo to nie obchodzi…
Jestem tu, ale wystarczy jeden krok wprzód, bym znikła na zawsze.


Skąd mogłem wiedzieć, że Ona tam będzie? Cóż, powinienem się domyślić, ale tego nie zrobiłem. A Ona tam była. Gdy zobaczyłem ją w kościele, jak kroczyła w stronę zachrystii, by zapiąć wszystko na ostatni guzik, ubrana w turkusową suknię i buty na niebotycznie wysokich obcasach, wprost nie mogłem oderwać od niej oczu. Nie widziałem jej tyle czasu, a mimo to, ona wciąż budziła we mnie te same uczucia. To było coś,  nad czym nie miałem zupełnie kontroli. I myślę, że chyba nie chciałem tego kontrolować.


Nie sądziłam, że tak niewiele wystarczy, bym straciła kontrolę nad własnym ciałem. Szłam wtedy główną nawą kościoła, by porozmawiać z księdzem, w myślach robiąc sobie listę, rzeczy które muszę jeszcze sprawdzić. Podniosłam głowę, gdyż miałam usilne wrażenie, że ktoś się we mnie wpatruje. I to był mój pierwszy błąd tego wieczoru. Pierwszy, ale niestety nie ostatni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz